Koleżanka ze szkoły Cz1
Patrycja była moją najlepszą przyjaciółką. Może przyjaciółką to za dużo powiedzianie... była w
zasadzie jedyną osobą z klasy, która traktowała mnie jak żywego człowieka, a nie jak śmiecia, choć i ona
potrafiła mi czasami docisnąć. Znaliśmy się już od dawna, wiedziała o mnie wiele. Wiedziała na pewno,
że nie jestem zbyt śmiały i towarzyski, a wręcz, że jestem panicznie zalękniony przed innymi ludźmi i
chyba kumplowała się ze mną z litości... nie wiem do końca, może się mylę.
Chodziliśmy razem do jednego liceum. Nie najgorszego, ale też nie najlepszego w naszym
mieście. Brudny, stary budynek pośrodku innych brudnych, starych budynków. Każdorazowo przed
wejściem czułem się, jak więzień wracający do swej celi. Ech, pewnie wiecie, o co chodzi?
Ponure, ciasne wrota do gmachu, a tam gęste tłumy uczniów, każdy fajniejszy ode mnie, każdy
jakiś napuszony i gotów na drugiego dzieciaka naskoczyć, jeśli tylko zobaczy oznakę słabości. Dzień w
dzień czekała mnie płonna próba ukrycia się przed wrogiem, byle tylko wydać się tak małym, tak
niewidocznym. Byle tylko ten dzień był spokojny...
Miałem szczęście tym razem, bo szybko ją odnalazłem przed naszą klasą. Przy Patrycji mogłem
się poczuć w miarę bezpiecznie. Może uznacie mnie za totalnego frajera, ale to ona była tą mężniejszą i
potrafiła odpędzić potencjalnych oprawców. Zawsze miała gadane i nie pozwalała sobie w kaszę
dmuchać. Lubiłem ją, ale nigdy nie spróbowałbym nawet pomyśleć, że mogłaby ze mną chcieć chodzić...
Ze mną? Z takim przegrywem?
I tak wielki to fart, że odzywała się do mnie z intencją inną niż zadanie bólu i upokorzenia.
Potrafiła być nawet miła! Mogliśmy pożartować, choć ona bardziej lubiła te żarty ze mnie... Jakby chciała,
abym znał swoje miejsce, abym nawet nie próbował myśleć, że mam szanse na cokolwiek więcej.
Tego jednego dnia, och, tak pięknego dnia, powiedziała mi w trakcie zajęć, że chciałaby mnie do
siebie zaprosić... zaprosić czy zlecić mi przyjście?
- Mamy trochę lekcji do zrobienia, Michałku - powiedziała z uśmieszkiem Patrycja. Lubiła wykorzystywać
fakt, że jestem naprawdę dobry z matematyki. Ona potrafiła na pewno policzyć proste zadanie - naiwny
frajerek, dobry z matmy, równa się = leniuchowanie!
- Przyjdziesz dziś do mnie, bo wiesz... mam ochotę na serialik, a ta praca domowa to chyba mi się nie
uda.
Patrycja nawet nie wątpiła w to, że się zgodzę. Raz spróbowałem odmówić, to zostawiła mnie na
pastwę dwóch bysiorów... Ale nie miałem jej tego za złe, sam byłem winny, bo nie powiniem jej się
sprzeciwiać, jeśli tyle dobrego dla mnie robi. Tylko potaknąłem i spuściłem wzrok pod ławkę, zawsze
lubiłem jednak tam patrzeć, bo mogłem sobie popodziwiać buty Patrycji... Och, gdyby tylko ona
wiedziała, że jestem stópkarzem, to nie miałbym już nikogo na tej ziemi. Jak nic, wyrzuciłaby mnie z
grona swoich znajomych. Ale chociaż mogłem marzyć o jej butach i stopach.. Całe mokre noce marzyć
tylko o nich.
Tego dnia założyła czerwone Air Maxy... to były moje ulubione jej adidaski. Miała zgrabną, małą
stópkę, więc jej buty były jak najsłodsze cukiereczki. Wystawały z nich jej długie, białe skarpetki ze
ściągaczem... Rany, przecież ona musiała się tam tak pocić a mnie omijał ten wspaniały zapach... Tylko
raz, zupełnie przypadkiem, miałem możliwość niuchnąć ten cud, gdy zdjęła przepocony bucik, bo jej
kamyk wpadł. Pamiętam ten moment do dzisiaj i to chyba najpiękniejsze wspomnienie mojego życia!
Gdybym tylko spotkał złotą rybkę, to zażyczyłbym sobie przemienić się w buty Patrycji...
Skonczyłoby się poniżenie, smutek i ból. Byłyby tylko jej śmierdzące po WFie stopy, raj dla stópkarza,
zbawienie dla frajera.
Z mokrego snu na jawie wyrwał mnie jej głos:
- Michaś, gdzie Ty patrzysz? Tablica jest tam, a moje lekcje się nie zrobią, jeśli nie będziesz słuchać
nauczycielki!
Miała totalnie rację, głupi ja, nieodpowiedzialny... Musiałem się skupić, uczyć się, być dla niej lepszym.
Nie mogłem sobie pozwolić na utratę jej zaufania, jej wiary w to, że może korzystać z mojej wiedzy.
Przecież bez niej... bez niej to byłaby tylko śmierć!
W zasadzie to byłem jej nawet wdzięczny, że mi zwróciła uwagę. Nauka to była dla mnie ważna rzecz...
Jakaś ostoja w obłędzie tej szkoły. A poza tym... to może wyda Wam się dziwne, ale jej ton był taki
przyjemny... oschły, ale mnie to jakoś ucieszyło.
Nie wiem, plączę już.
***
Lekcje zleciały niesamowicie szybko, choć miałem przez ten cały czas umysł zapełniony po
brzegi tylko jedną rzeczą - widokiem butów Patrycji. Nie pozwalały mi one skupić się na niczym, co by
pochodziło z tego naszego ziemskiego świata, bo każdorazowo odciągały moją uwagę wizją
pachnącego nieba... Nieba, które było mi niedostępne, ale tak bliskie, na co dzień praktycznie pod moim
nosem, a jednak tak dalekie... Patrycja nigdy nie zaakceptowałaby moich żałosnych ciągąt do jej obuwia,
więc nigdy, przenigdy nie mógłbym liczyć na to, że pozwoli mi pożyczyć je na chwilkę, by mogły mnie
zabrać w krainę marzeń. Fortunnie, zawsze mogłem sobie potrzepać do jej zdjęć z facebooka,
oddać się słodko-upokarzającym chwilom, gdy jej zatrzymany w czasie uśmiech mówi do mnie
"Michałku, już na zawsze będziesz się do mnie masturbował, dobrze?".
Moja cudna Patrycja... moja jedyna... wzięła mnie tego dnia do swojego mieszkania, nie pozwoliła
nawet wstąpić do sklepu po jakąś niezdrową przekąskę.
- Nie mamy na to czasu, głuptasie. Chcę mieć już ten temat z głowy. Pojesz sobie potem, ok? - rzuciła
zdenerwowana Patrycja.
Mieszkała w wysokim bloku z płyty, na piętrze dziewiątym. Dość wysoko, trochę bałem się takich
odległości od ziemi, ale dla niej to były tylko moje fanaberie.
- A co, boisz się, że spadniesz? Przecież nie pozwoliłabym, abyś mi się tak zmarnował, Ty mój
kalkulatorku - Patrycja z udawaną troską zgasiła moje obawy. Musiałem je schować głęboko w sobie. Nie
miałem nawet szans, by zrobiło mi się niedobrze - nie teraz, żołądku, nie teraz, głowo. Och, mroczki...
Patrycja otworzyła kluczem oba zamki w grubych drzwiach. Jej rodziców ewidentnie nie było w
domu, co przyjąłem jako znaczny plus. Nie miałem ochoty na jeszcze dodatkowe stresy. Weszliśmy do
środka. Mieszkanie było zadbane, choć niezamożne. Dobrze zagospodarowana starymi meblami
przestrzeń, na podłodze wytarte dywany, okna zamknięte i trochę duszno. Bardzo bałem się duszności,
ale już nie ośmieliłem się tego zgłaszać. Wzięła mnie do swojego pokoiku, klitki wręcz małej, ale
schludnej. Niewiele rzeczy na widoku, żadnych ubrań na wierzchu. Wszystko perfekcyjnie pochowane
do swoich właściwych szafek, pudełek, pułeczek. Zaimponowało mi to, jak Patrycja dba o swoje. Nim
zdążyłem jednak coś powiedzieć, posadziła mnie przy biurku i wyłożyła na blat zeszyty i książki, mówiąc:
- Dobra, koleżko mój. Uwiniesz się teraz z tym, to nawet i Ty serialik obejrzysz ze mną, a co! Także tego,
nie ma guzdrania się. Do pracy - powiedziała Patrycja po czym wyszła z pokoju, najpewniej do kuchni
zrobić coś dobrego dla siebie.
Ech... w tej jednej rzeczy na pewno byłem świetny i w tej jednej rzeczy Patrycja mogła na mnie
liczyć w pełni. Kochałem ją przecież, prawda? Więc komenda "do pracy" może i trochę mnie speszyła
swą oschłością, ale głównie zmotywowała, abym zadowolił Patrycję i zrobił tę nieszczęsną matmę w try
miga.
Liczby, równania, zadanka, cyfry i kreślenie długopisem... Tykał cicho zegarek Patrycji, a ona
sama chyba w tej kuchni zniknęła, ciekawe gdzie?... "Nie rozpraszaj się, Michaś, licz" skarciłem sam
siebie i mocniej wytężyłem mózgownicę, aby zrobić to tak szybko, że moja przyjaciółka nie zdąży wrócić,
skądkolwiek teraz jest. W zasadzie, to szło mi bez problemów i jak poteżny komputer wykonałem cały mi
zlecony trud w rekordowym czasie.
Wyprostowałem się na krześle, dumny z siebie, że podołalem, mimo całego napięcia. Dalej nie
slyszałem Patrycji... Dziwne, wyszła z domu? Wstałem i wystawiłem głowę poza próg jej pokoiku, ale
wciąż nie dochodziły do mnie żadne dzwięki. Przeszedłem do saloniku - nikogo. Zajrzałem do kuchni -
pustka. Zawołałem nieśmiale jej imię, ale również cisza była moją odpowiedzią. I nagle... jak diabełek
wskakujący na ramię, co to chce człowiekowi szeptać czarcie pokusy, tak mi przyszła do głowy myśl.
Jedna, mała myśl, która nagle rozgrzała ciało od kręgosłupa po boki głowy. Zrobiło mi się aż słabo, gdy
własnie do mnie dotarło, że jestem sam w jej mieszkaniu, a przecież na pewno gdzieś Patrycja zostawia
swoje brudne rzeczy z dnia poprzedniego.
Jak mogłem pomyśleć coś tak nie na miejscu? Jaki demon nierządny mi to podpowiedział?
Grzech właśnie trząsł mi rękoma, nogami i piersią, a resztki zdrowego rozsądku wyparowały, gdy
stawiałem pierwsze kroki w jej łazience. Ogłuchłem pod naporem pulsującej krwi w skroniach. Oślepłem,
całe pomieszczenie zniknęło, gdy oczy trafiły na plastikowy pojemnik na zużyte ubrania. Chyba
wszystkie piekielne pieczęcie pękły w momencie otwarca tegoż pojemnika przez moje perwersyjne
dłonie.
I co też ukazało się mym grzesznym oczom? Białe skarpetki z logiem adidas, ściągaczem i
widocznym brudem na podeszwie. Zamarłem... chyba już nie istnieję, poczułem, chyba nigdy wcześniej
nie istniałem na prawdę, wszystko to był tylko sen i miraż, mający na celu doprowadzić mnie do tej
chwili, gdy zobaczę nieuprane jeszcze skarpetki Patrycji z poprzedniego dnia, z WFu, z biegania w
czerwonych Air Maxach.
Patrycja, szyderstwa, poniżenie, śmiechy, strach, wstyd, ból, tęsknota - taśma z nagranym
życiem cofnęła się w trybie przyśpieszonym. Jej wszystkie uśmiechy, jej żarty, ale też jej troska,
prawdziwa troska o mnie, tak małego i głupiego - jak to możliwe, że wybrzmiały z tych białych skarpetek?
Przeznaczenie poniosło mą wolną rękę w ich kierunku, trwało to wieczność, chyba całe istnienia
wszechświatów. Wszystkie umysły tej planety razem wsparte, by doprowadzić mnie, nikłego i
beznadziejnego do tego pięknego momentu, gdy brudna tkanina dotknie mojego nosa.aaaach.ostrość,
ogień, spopielenie, lęk przed śmiercią, odór bolesnej prawdy - od zawsze istniałem tylko po to, by
kochać Patrycję, Patrycja jest wszystkim, ja jestem nikim, ale w całości dla niej. Patrycja, Patrycja,
Patrycja!
Musiałem usiąść na podłodze, aby nie upaść z natłoku wrażeń. Oto nastał ten dzień, o którym
zawsze marzyłem... Ja, Michał, marny i smutny chłopiec z podrzędnego liceum o równie marnej
przyszłości wącham skarpetki mojej ukochanej, którą zawsze już będę kochał, jakkolwiek nie będzie to
beznadziejne i skazane na porażkę. Dla niej... bo ona jest wszystkim. Na pewno też z czasem i ona
zrozumie, że ją kocham, dostrzeże to i pozwoli mi chociaż ją cicho wielbić, może nawet sama
uszczęśliwi mnie swoją bielizną. Ta myśl własnie, tak piękna i romantyczna w tym momencie, sprawiła,
że zapomniałem gdzie jestem, sięgając po swojego peniska, co już chciał wydostać się ze spodni... jej...
słodkie trzepanko. Już na zawsze tylko trzepanko do mojej Patrycji.
Ostry zapach jej stóp, który odcisnął się na skarpetkach, wchodził w moje nozdzrza z każdym
głębokim wdechem pobudzonego ciała, rozpalonego i gotowego do samopieszczot. Moja wytrenowana
w swym kunszcie ręka sunęła w górę i w dół mego siurka, jakby przez boskie plany została
zaprojektowana tylko do takiej funkcji. Waliłem konia, tak wulgranie i dobitnie, do brudnych skarpet
dziewczyny, która jako jedyna traktowała mnie po ludzku.
Nigdy nie było i już nie będzie piekniejszej chwili w moim życiu. Choć w tamtym momencie czas
się zatrzymał i Patrycja była jedynym wymiarem, po którym mogło toczyć się cokolwiek. Również tylko
Patrycja mogła wznowić ruch wszechrzeczy po linii czasu, zwrócić realności jej trzeźwe wydanie
słowami:
- Co Ty do cholery robisz? - krzyknęła, stojąc w progu łazienki. Wszystko pękło jak mydlana bańka.
Chyba już nie żyję, pomyślałem.
- Kto do kurwy Ci pozwolił tykać moje skarpety? Co to w ogóle ma być, że... że Ty walisz konia tutaj w
mojej, kurwa, łazience? - dalej ryczała Patrycja, a z jej oczu biła mieszanka zdziwienia i nienawiści.
Doskoczyła do mnie i wyrwała mi te skarpetki z rąk, po czym dała solidnego, bolesnego ciosa z otwartej
dłoni... Tak mocnego, że upadłem na dywanik i zacząłem płakać. Ona stała dalej nade mną, patrząc jak
jej żałosny kolega rozpływa się we łzach i smarkach z nosa. Jeszcze miałem delikatną woń jej stóp, choć
teraz przerażało mnie to, co zrobiłem. Co się dalej stanie?
- Ja pierdolę... kurwa, mogłam się domyśleć, że z Tobą jest coś nie tak, ach... - wyrzuciła z gniewem
Patrycja, dysząc. Słyszałem, jak syczy przez zaciśnięte zęby i chyba myśli, co dalej ze mną zrobić -
Wiesz, co? Kurwa... jestem w stanie zrozumieć, że jesteś samotny i nie masz nikogo, prócz mnie, ale...
tak w moim domu? Robić... to?
Podniosłem się z ziemi i usiadłem, aby móc spojrzeć jej w oczy, choć było to trudniejsze do
zdzierżenia niż jakiekolwiek bójki w szkole. Mogłem wydusić z siebie tylko chrypiące przepraszam i
pociągnąć nosem dla podbicia żałosnego efektu.
- Na cholerę mi Twoje przepraszam... a z resztą, o co ja się tak wkurwiam... to tylko brud, taki sam jak Ty
- powiedziała już spokojniej Patrycja, kręcąc się i przebierając rękami.
- Gdzie... gdzie byłaś? - spytałem płaczliwie.
- Kurwa... gdzie byłam, żesz Ty... u koleżanki na dole, chciałam się pochwalić, że dzisiaj nie muszę robić
lekcji. Zrobiłeś je chociaż za mnie?
- Tak, od razu! - wykrzyknąłem z nadzieją, że to złagodzi gniew Patrycji. Spojrzała na mnie i jakby coś
kliknęło, coś błysnęło jej w oku. Przysiadła i sięgneła głębią swego wzroku w odmęty mej duszy tak, jak
nikt nigdy dotąd tego nie robił.
- Ha! I pewnie pomyślałeś, że zasługujesz na nagrodę po ciężkiej pracy? Michaś chciał sobie zrobić
dobrze do rzeczy swojej Patrycji? - zaczęła moja przyjaciółka ostro - Wiesz... w zasadzie to nie jest takie
złe, ha! Jestem na Ciebie totalnie wkurwiona, bo kto by nie był, ale... - tu Patrycja zrobiła głęboki wdech,
jakby miała wypowiedzieć potężne zaklęcie, które zmiecie mnie z powierzchni tej planety - wiesz, staram
się patrzeć na świat z perspektywy korzyści, Michałku. Bardzo dobrze, że dostałeś po buzi, ale też
bardzo dobrze się stało, że odkryłam tę drobną, brudną rzecz o Tobie. Ty mój mały, glupi chłopczyku -
usłyszałem w jej głosie uśmiech a jej oczy zapłonęły czarcim ogniem. Wstała, po czym otworzyła drzwi
łazienki, pokazując mi gestem, abym wyszedł. Pośpiesznie schowałem swego już mikroskopijnego od
lęku i wstydu peniska, powróciłem do pionu. Krok w kierunku w wyjścia i nagle Patrycha mnie chwyta.
- Za to wszystko, co tutaj napsociłeś, gamoniu, srogo mi zapłacisz. To już nie będzie tylko tam odrabianie
pracy domowej, ale po takim czymś to praktycznie powinieneś mi służyć, abym nikomu nie doniosła, że
Michałek z 2B to obrzydliwy creep. Także tego, mój miły i uczynny przyjacielu - szydziła Patrycja - wracaj
grzecznie do domu już, a ja będę bardzo aktywnie myśleć nad tym, w czym tu jeszcze mogę Cię
wykorzystać. Nie jesteś przecież tylko kalkulatorkiem, racja? A, i nie gniewaj się na mnie, że tak mocno
Ci przyłożyłam. Sam rozumiesz, że nie mogłam zareagować inaczej, prawda? Nie płacz już mi więcej i
zmykaj, sio!
Wyszedłem z jej mieszkania, pijany od emocji, z bolącym policzkiem i już wątłym odorkiem jej
stóp w nozdrzach... ten zapach, jedynie ten zapach mówił mi, że to wszystko się wydarzyło naprawdę i
że przezyłem, nie zabiła mnie i chyba nie znienawidziła... Bałem się tylko, co może wymyśleć, bo jej
umysł jest tak przestrzenny, jak ta klatka schodowa, którą schodziłem w dół... Coraz głębiej w słodko-
poniżające uwielbienie dla niej.
Oferty Shiva




