Nowy nauczyciel j. polskiego
Wydawało się, że to będzie kolejny, zwykły i intensywny dzień nauki w szkole, jednak jak się okazało przysporzył większości uczennic wiele emocji i ekscytacji.
Pewnie się zastanawiasz dlaczego. Już tłumaczę! Do grona pedagogicznego dołączył nowy nauczyciel. Proste i krótkie wyjaśnienie sytuacji nie oddaje tego, jak niezwykły jest ten dzień i jakie poruszenie nastąpiło w liceum ogólnokształcącym numer I w Szczecinie. Wróćmy więc do kulminacyjnego momentu dnia.
Wszyscy uczniowie zajęli miejsca w swoich ławkach, łącznie ze mną. Siedziałam odwrócona plecami do drzwi, bo rozmawiałam z Gośką, która razem z Elą okupowała ławkę za mną i Beti, która dziś nie przyszła do szkoły, bo nie była kompletnie przygotowana i udała przed mamą, że jest chora - dlatego miejsce po mojej lewej było puste.
-Jak myślicie, czy dziś znów będziemy omawiać jakieś nudne sonety? A może zada nam nową lekturę? Może „Dziady”? - Ela zadała te pytania totalnie znudzonym głosem patrząc przed siebie.
-Nie wiem, ale jak Olkiewiczówna znów się na mnie uweźmie, to mam przejebane… - mruknęłam i potrząsnęłam głową. Pani Profesor Marta Olkiewicz mnie nie lubiła. Ewidentnie cos do mnie miała. Może dlatego, że byłam jej lepszą wersją? Nauczycielka od j. polskiego była średniego wzrostu, miała długie, brązowe włosy oraz oczy i jakieś 5kg za dużo na wadze - lekko zaokrągloną twarz, śliczne brązowe oczy i lekko kartoflowy nos. Dlaczego byłam jej lepszą wersją? Bo wzrost, kolor włosów i oczu się zgadzał - jednak twarz miałam o wiele ładniejszą, długie rzęsy, malutki, lekki zawarty nosek, piegi oraz sterczące cycki o rozmiarze 75C i dzięki chodzeniu na tańce miałam jędrny, odstający tyłeczek. Pani Olkiewicz niestety miała tyłek aż wklęsły - nie wiem jak to możliwe, ale tak było! Miałam również błyskotliwy tok myślenia, często moje odpowiedzi na jej pytania wykraczały poza te standardowe, czego nienawidziła, bo sama nie potrafiła się przyznać, że mam lepsze spojrzenie na literaturę i poezję niż ona.
Zadzwonił dzwonek i dosłownie chwilę później cała klasa zamarła i patrzyła w kierunku drzwi, odprowadzając kogoś wzrokiem aż do ławki nauczycielskiej. Siedziałam w drugim rzędzie przy ścianie, nadal plecami do drzwi i całej przedniej części klasy. Szybko się odwróciłam i me oczy nie ujrzały Pani Olkiewicz, a pięknego, wysokiego bruneta, który był wspaniale zbudowany, idealnie ubrany i miał zdrowe, lśniące i ciemne włosy oraz lekki zarost. Pewnie wyglądałam teraz jak reszta klasy - sparaliżowało mnie.
„Co to za cudowne stworzenie?” - zapytałam sama siebie w myślach.
Za nim spiesznym krokiem do klasy wbiegła Pani vice dyrektor Bożek - mała, pulchna kobietka w średnim wieku, jednak z wielkim temperamentem i wydajnym, lecz piskliwym głosem.
-Dzień dobry! - nieznajomy z powagą i lekkim uśmiechem przywitał całą klasę.
-Dzień-doooo-bryyyy! - huknęło cała klasa, jednak beze mnie, bo nadal byłam w szoku i nie mogłam odkleić wzroku od tego pięknego mężczyzny. Był idealny! Szerokie ramiona opinał ciemnobordowy sweter… Ubrane miał ciemne, zwężanie jeansy i sztyblety.
-To jest Pan profesor Michał Zawadzki, będzie was od dziś uczył języka polskiego. - Pani Bożek wskazała ręka w kierunku przystojnego mężczyzny. Mógł mieć koło trzydziestki, nie więcej!
-A co z Panią Olkiewicz? - zapytała Gośka.
-Pani Olkiewicz jest w ciąży i przez jakiś czas nie będzie uczyć - odpowiedziała Bożek. W klasie rozpoczęły się żywe rozmowy, niedowierzanie, chaos. Tylko ja ciagle wpatrywałam się w Zawadzkiego, jakbym była zaklęta! Tak, musiał na mnie rzucić jakiś czar! W końcu nasze wzroki się spotkały. Po około 3 sekundach dopiero zorientowałam się, ze się na niego skrupulatnie gapię, chociaż były to najpiękniejsze 3 sekundy mego życia. Szybko spojrzałam na swoje palce, które właśnie rwały kawałek kartki z mojego zeszytu.
-Zośka, co ty wyprawiasz! - szepnęłam agresywnie i zamknęłam zeszyt.
Reszta lekcji przebiegała w dziwnej atmosferze. Widać było, że oprócz nowego nauczyciela wszyscy czuli się trochę niezręcznie - dziewczynom się wszystkim spodobał i były zawstydzone, a chłopaki próbowali go jeszcze przetestować - jak daleko mogli się posunąć? Na co im pozwoli?
Zaczęliśmy omawiać łacińskie sentencje. Gdybym była w normalnym stanie udzielałabym się na lekcji, jednak dziś siedziałam cicho. Ciagle tylko patrzyłam na bóstwo, które stało przed tablicą.
-Qui amant ipsi sibi somnia fingunt – Ci, którzy kochają, sami sobie tworzą sny. - usłyszałam gdzieś w oddali, nie mogłam się skupić. Było to jedyne zdanie, które wyłapałam.
Zadzwonił dzwonek. 45 minut miłego jak 5. Zaczęły szurać krzesła, wszyscy rozmawiali i wychodzili z sali.
-Zofia Bednarska? - zobaczyłam męskie dlonie oparte o kant mojej ławki. Podniosłam wzrok i zobaczyłam Pana Zawadzkiego. Poczułam jego perfumy, nigdy wcześniej nie spotkałam się z takim zapachem. Korzenny, mocny, ale zarazem przyjemny i istnie męski. -Zosiu, chyba jesteś jakaś rozkojarzona. Potrafisz powiedzieć, co dziś robiliśmy? - otrząsnęłam się i spojrzałam mu w oczy. Polowałam głową. - To jak?
-Sentencje łacińskie. - wydusiłam z trudnej.
-No to wymień jakąś. - cała klasa już wyszła. Zrobiło mi się gorąco, ponieważ był tak blisko mnie.
-Ci… którzy kochają, sami sobie tworzą sny… - wyszeptałam
-No dobrze, a po łacinie? - patrzył na mnie niezadowolony. Powinien mnie ukarać! Najlepiej zdjąć pasek i w tej chwili przełożyć mnie przez kolano i nim zlać! Zasłoniłam sobie zszokowana usta dłońmi, ponieważ nie wiedziałam, ze jestem zdolna do takich myśli. Przecież byłam dziewicą! Miałam prawie 17 lat, za miesiąc moje urodziny. Co on takiego we mnie wywołuje?! - Rozumiem, nie słuchałaś. Przyjdź po lekcjach do tej klasy, nadrobimy to.
-A… ale to nie tak! - próbowałam się wytłumaczyć, ale nie potrafiłam. Co on ze mną robi? Odszedł od biurka i poszedł w stronę tablicy.
Wyszłam skrępowana i zszokowana tym, co się wydarzyło. Nogi naniosły mnie do łazienki. Przemyłam twarz wodą i spojrzałam w lustro.
-Zosia, weź się w garść! - powiedziałam do odbicia zdeterminowana.
W końcu udało mi się podejść pod klasę matematyki - to była nasza następna lekcja, a dziewczyny już tam na mnie czekały.
-Zośka, gdzie ty zniknęłaś? Ale ten nowy nauczyciel polskiego jest hot, co nie?! - Krzyknęła Ela i spojrzała na mnie zawadiacko. Polowałam tylko głowa i już się nie odezwałam.
Całą lekcję matematyki myślałam o tym, co sie wydarzyło i przypomniałam sobie każdy gest, każda rysę twarzy i ciała Pana Zawadzkiego. Zrobił na mnie wrażenie jak nikt inny. Nagle moje myśli zaczęły schodzić na inne tory… Wyobrażałam sobie, jak wyglądał nago. Musiał mieć ciemne włosy na nogach, może kilka na klacie, na rękach i… przy swoim pięknym, dość sporym jak na spoczynek, fiucie. Był obrzezany. Wyobrażałam go sobie takiego, bo wyglądał na człowieka, który ceni sobie estetykę, wygodę i higienę. W moim wyobrażeniu dotykałam go po ramionach, zjeżdżałam w dół aż do rąk i dłoni. Tutaj, nasze palce splatały się i przyciągał mnie do siebie. Poczułam jego ciało blisko swojego… przypomniały mi się jego piękne perfumy… marzenie!
-Zofia! Ile razy mam powtarzać?! Do tablicy! - z mojego day-dreamingu wyrwał mnie głos wkurzonej Pani od matmy. Wstałam na baczności i podeszłam do tablicy.
-Ja… przepraszam… - powiedziałam do niej nieśmiało. Była kosą i teraz się bałam, że będę mieć problemy.
Przez 5 dobrych minut rozwiązałam zadanie przez nią zadane i z jej pomocą mi się udało. Widać było, że nie chce mi dać złej oceny lub minusa, więc się zlitowała. Byłam dobrą uczennicą, to mi pomogło. Nauczyciele mnie lubili i takim uczniom raczej rzadko wlepiali negatywy do dziennika.
Lekcja się skończyła. Jeszcze tylko Chemia i koniec… ale zaraz, ja jeszcze musiałam się zgłosić do obiektu mych westchnień… Ta myśl wyprowadzała mnie z równowagi - jednak na chemii udało mi się wrócić do normy - udzielałam się i udało się przetrwać. Zadzwonił dzwonek, moje nogi jak z waty zaniosły mnie do klasy Zawadzkiego… Tam miała mnie spotkać nie lada niespodzianka…